poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Zniknę na jakiś czas...

Kochani,
dokładnie za tydzień mam wyznaczony termin porodu, ale jak to w życiu bywa, nic nie jest tak jak sobie zaplanujemy, więc mój poród może zacząć się w każdej chwili.
Więc jeżeli nie będę dodawała żadnych postów przez pewien czas, to nie oznacza to że zaniedbałam bloga... po prostu będę zajęta małą istotką no i na blogowanie nie będę miała czasu.
Ale obiecuję, że jak tylko dojdę do siebie i znajdę chwilę na blogowanie, to na pewno się pojawię i będę postować.
Jednak jeszcze w tym tygodniu (mam taki zamiar i taką nadzieję) zdążę jeszcze napisać dla Was jakieś recenzje :) Buziaki :*

piątek, 26 kwietnia 2013

Szampony przeciwłupieżowe - upiększający szampon L'Oreal i odbudowujący szampon Nivea

Kochani,
dzisiaj przychodzę do Was z tematem dość drażliwym - łupieżem!!! 

Moje włosy są cienkie, bardzo szybko się przetłuszczają, bo codziennie muszę je myć a na dodatek mam nad czołem i z tyłu głowy 2 placki gdzie zawsze pojawia się łupież :( który towarzyszy mi już od wielu, wielu lat...
Wiele czasu szukałam takiego szamponu, który uwolnił by mnie od tego problemu, szczególnie że od 15 roku życia, przez wiele lat farbowałam się na czarno i białe płatki mocno kontrastowały z ciemnym kolorem włosów, co nie wyglądało estetycznie. 
W końcu kupiłam szampon Head&Shoulders i to on właśnie poradził sobie z moim łupieżem. Jednak jak tylko zmieniałam ten szampon na inny, nie przeciwłupieżowy, problem wracał, czyli tak na prawdę szampon Head&Shoulders mój łupież jedynie "maskował" a nie całkowicie usuwał. Nie pomógł mi również apteczny szampon Nizoral.
Szampony Head&Shoulders używałam przez lata, jednak jak wiadomo takie szampony szybko wypłukują farbę z włosów i dzięki temu musiałam często się farbować a potem kiedy byłam blondynką, rozjaśniać pożółkłe włosy, co nie wpłynęło korzystnie na ich kondycję.
Ostatnio, chcąc powoli wracać do blondu, zrobiłam sobie pasemka i postanowiłam, że muszę znaleźć szampon który będzie pielęgnował moje włosy, chronił je oraz co najważniejsze - będzie musiał nie dopuścić do pojawienia się łupieżu. Długo szukałam w sieci odpowiedniego szamponu i tak trafiłam na 2 różne polecane przez internautów szampony:

Pierwszym, który zagościł w mojej łazience był przeciwłupieżowy szampon upiększający Elseve od firmy L'Oreal (cena 8,99/250ml), który dodatkowo był do włosów z tendencją do przetłuszczania się - czyli jak dla mnie teoretyczny ideał!


Szampon miał ładną, poręczną buteleczkę, pięknie pachniał, był koloru białego a konsystencja szamponu była w miarę gęsta ale nie gumowata. Szampon bardzo dobrze się pienił i wystarczyło jedno mycie by oczyścić skórę głowy i włosy.


Po spłukaniu szamponu włosy nie były szorstkie w dotyku i nie były splątane - łatwo się je rozczesywało. Po wysuszeniu ich suszarką włosy były miękkie, delikatne i sypkie. Zapach utrzymywał się na nich przez jakiś czas, potem znikał. Oczywiście szampon nie pomógł mi nijak z przetłuszczającymi się włosami, ale za to łupież nie wrócił, a kolor pasemek nie zrobił się żółty - był taki sam jak tego dnia co wyszłam od fryzjera, co mnie bardzo ucieszyło
Niestety, tylko w jednym sklepie w moim mieście dostałam ten szampon a potem, kiedy zużyłam butelkę, pojechałam po kolejną i już tego szamponu na półce nie znalazłam i znaleźć nie mogę nigdzie do tej pory :( 
Więc zmuszona byłam do kupna kolejnego szamponu, o którym pisali internauci - przeciwłupieżowy szampon odbudowujący do włosów suchych i zniszczonych Nivea Pure Repair (cena 10,99/250ml):


Właściwie to byłam trochę sceptycznie nastawiona do tego szamponu, gdyż z produktami do włosów od firmy Nivea miałam niemiłe wspomnienia. Ale stwierdziłam, że jak nie spróbuję to nie będę wiedziała czy produkt ten jest rzeczywiście dobry więc go kupiłam.
Szampon miał również ładną i poręczną butelkę, przyjemnie pachniał, jego kolor był perłowo-biały a konsystencja dość lejąca. Szampon w miarę dobrze się pieniał, ale nie tak dobrze jak jego poprzednik. Mimo tego wystarczyło jedno mycie by dobrze wymyć włosy.



Szampon ten musiałam bardzo dokładnie i długo spłukiwać, inaczej po wysuszeniu włosy były jakby tłustawe. Po dokładnym spłukaniu szamponu z włosów, te były bardzo, ale to bardzo śliskie (SLS w składzie), dzięki temu nie miałam problemu z ich rozczesaniem. Po wysuszeniu suszarką włosy były miękkie, delikatne a końcówki wygładzone. Zapach szamponu ulatniał się w chwilę. W przypadku tego szamponu również nie zauważyłam by coś złego stało się z kolorem moich pasemek.
Jednak po paru myciach włosów tym szamponem, miejsca gdzie występował wcześniej łupież, co jakiś czas mnie swędziały, mimo tego białe nieestetyczne płatki nie pojawił się. 
Nie wiem jak szampon działał by na dłuższą metę, bo ponownie go nie kupiłam gdyż stwierdziłam że skoro skóra mnie po nim swędzi to chyba nie jest to najlepszy produkt i teraz testuję inny szampon - Clear - o którym będzie recenzja. 

Jeżeli miałabym wybierać między tymi dwoma szamponami to zdecydowanie wybrałabym szampon od firmy L'Oreal, bo:
- ładniej pachniał;
- miał lepszą konsystencję;
- włosy po nim nie były śliskie tylko delikatnie miękkie i sypkie;
- zapach na włosach utrzymywał się dłużej;
- po tym szamponie nie swędziała mnie skóra głowy.

Niestety nie mogę tego szamponu w żadnym sklepie znaleźć do dziś, ale jak tylko go gdzieś dojrzę, od razu zaopatrzę się w jego zapas :)



środa, 24 kwietnia 2013

INGLOT Freedom System - kasetka i cienie DS 463 i Matte 328

Dzisiaj chciałabym Wam pokazać moje pierwsze cienie z firmy, którą uwielbiam - INGLOT - firmę cenię za rewelacyjną jakość, przystępne ceny no i rodzime pochodzenie (post na temat moich ulubionych kosmetyków firmy Inglot http://arkanaurody.blogspot.com/2012/11/inglot-polska-genialna-firma.html). 

Jakoś wcześniej nigdy nie kupowałam cieni z tej firmy, bo po prostu nie miałam takiej potrzeby, ale ostatnio szukałam cienia "niewidocznego" czyli ładnego, matowego nudziaka, który wyrówna koloryt mojej powieki. 
Długo błądziłam po sklepach szukając ideału, którego oczywiście nigdzie nie znalazłam, aż w końcu poszłam do salonu Inglota i tam, jak zwykle zresztą, znalazłam to czego szukałam. 
Kupiłam swojego matowego nudziaczka i dodatkowo skusiłam się na cień ze złotymi drobinkami, który od pierwszego roztarcia na ręce stał się moim ulubieńcem:


Cienie te (cena 10zł za sztukę) są cieniami, które kompletujemy sobie w magnetycznych kasetkach. Do wyboru mamy różne wielkości kasetek - od 2 do 10 miejsc na cienie. Ja wybrałam kasetkę z 5 miejscami na cienie (cena 14zł), tak by kupić sobie jeszcze 3 inne kolorki:


Jeżeli chodzi o samą kasetkę, to jest ona nieduża a na całej wielkości "klapki" ma lusterko. Kasetka jest solidna a cienie trzymają się w niej bardzo dobrze - spokojnie możemy nosić ją w torebce.

Jeżeli chodzi o cienie, to tak jak pisałam, wybrałam cienie cieliste. Jeden jest po prostu matowy (Matte 328), drugi również jest matowy ale ma w sobie malutkie, nienachalne drobinki, które ładnie mienią się w słońcu (DS 463):


Jeżeli chodzi o jakość cieni, to uważam że jest ona dobra. Ich konsystencja nie jest ani twarda ani zbyt kremowa - jak dla mnie odpowiednia. Trwałość cieni też jest dobra, bo cienie utrzymują się na powiece cały dzień, nie rolują się i nie wchodzą w załamania.
Jedynym moim zastrzeżeniem co do cienia DS 463 jest to, że podczas nakładania go pędzelkiem na powiekę, drobinki osypują się pod oczy, jednak jeżeli użyjemy bazy pod cienie, problem znika.

Tymi dwoma cieniami w połączeniu z innymi brązami możemy wyczarować ładny, delikatny dzienny makijaż, który podkreśli naszą urodę.
Oto jak cienie prezentują się na powiece. Niestety drobinek, które znajdują się na całej nieruchomej powiece nie widać :( a ciemny brązowy cień w zewnętrznym kąciku oka, to cień z paletki Avon Mocha Latte:


POLECAM!
MOJA OCENA: 10/10 



poniedziałek, 22 kwietnia 2013

BeBeauty zmywacz do paznokci z Biedronki z olejem kokosowym i gliceryną

Kochani,
dzisiaj chciałabym Wam przedstawić preparat, który każda z nas używa co któryś dzień - zmywacz do paznokci.
Ja kiedyś bardzo długo szukałam takiego zmywacza, który bez problemów i skutecznie usunie z paznokci lakier a nie tylko go rozmaże oraz takiego który nie będzie wysuszał skóry w koło paznokci i nie będzie zostawiał białego nalotu na nich.
Potem w Biedronce natknęłam się na zmywacz Nailty - był on tani i duży (3,99 za 200ml) - okazał się on ideałem, bo łatwo i szybko zmywał kolor z paznokci, dodatkowo pielęgnował skórę w okół no i ślicznie pachniał. Zużyłam jego niejedną buteleczkę, jednak pod koniec tamtego roku zmywacze Nailty zwyczajnie popsuły się a potem je kompletnie wycofano ze sprzedaży. 
Ich zastępcami są zmywacze BeBeauty, do wyboru w dwóch wariantach - różowy (z lanoliną) i zielony (z olejem kokosowym). 
Ja dla siebie wybrałam wariant zielony - z olejem kokosowym i gliceryną:


Niestety ten zmywacz jest i mniejszy i droższy (150ml za 5,99) niż jego poprzednik. Jednak w tym przypadku, mam wrażenie, że tyle płacimy za opakowanie zmywacza, które jak dla mnie jest świetne - solidnie wykonana pompka dozująca odpowiednią ilość płynu. Wystarczy przyłożyć wacik, nacisnąć i już zmywacz mamy na płatku, bez żadnego wyciekania i wylewania się produktu:


Jeżeli chodzi o samo działanie zmywacza, to nie mam mu nic do zarzucenia! Zmywacz bardzo dobrze radzi sobie z lakierami, nawet tymi bardzo ciemnymi i intensywnymi a także z brokatami - wystarczy przyłożyć nasączony wacik do paznokci a potem 2 razy przetrzeć płytkę paznokcia by pozbyć się lakieru:


Dodatkowo zmywacz nie wysusza skóry wokoło paznokci i przyjemnie pachnie. Jest też wydajny - ja swój pierwszy zmywacz BeBeauty kupiłam na przełomie stycznia i lutego br. i właśnie dzisiaj zużyłam go do końca (a paznokcie zmywam i maluję na nowo co ok. 2-3 dni).

Uważam, że jest to bardzo dobry zmywacz do paznokci, który radzi sobie ze wszystkim kolorami i jest on wart polecenia
Mimo, że mój ulubieniec Nailty został wycofany, bardzo się cieszę, że ma on godnego następcę, mimo że jest go mniej i jest droższy. 
W tamtym tygodniu kupiłam kolejną jego buteleczkę, także zmywacz ten na pewno na stałe zagości na mojej półce z lakierami. 

gorąco POLECAM!
MOJA OCENA: 10/10


piątek, 19 kwietnia 2013

Rival de Loop - żel nawilżający z ekstraktem z figi kaktusowej

Dzisiaj chciałabym Wam zrecenzować żel nawilżający z ekstraktem z figi kaktusowej od Rossmann'owskiej firmy Rival de Loop (cena ok. 12zł w promocji):

"Żel nawilżający dla skóry suchej i wrażliwej. Bardzo lekki i świeży preparat nie pozostawiający tłustej powłoki. 
Dzięki połączeniu kwasu hialuronowego z ekstraktem z figi kaktusowej, bogatej w aminokwasy, minerały, mikroelementy i witaminy, zapewnia długotrwały efekt nawilżenia skóry. 
Działa kojąco na skórę i chroni ją przed szkodliwym wpływem środowiska. Dodatkowo filtry UVA i UVB chronią przed skutkami starzenia spowodowanymi działaniem promieni słonecznych. 
Skóra wygląda od razu świeżo i gładko. Żel nadaje skórze żywy, promienny wygląd, a w dotyku staje się delikatna jak aksamit." *

Ja ten żel kupiłam już latem zeszłego roku, gdyż potrzebowałam intensywnego nawilżenia mojej opalonej słońcem buzi. Długo szperałam po półkach w Rossmannie aż natrafiłam na opakowanie produktu z dużym napisem "Hydro" na butelce, a że opis producenta był zachęcający, produkt miał konsystencję żelu i cena również była niska to stwierdziłam, że warto go kupić i wypróbować.
Zaczęłam używać go od razu i nie wiem czemu ale wtedy żel ten nie przypadł mi do gustu, sama nie pamiętam czemu. Wrzuciłam więc go do szuflady. 

Jakiś czas temu, pakując swoje kosmetyki w kartony, z szuflady wyciągnęłam owy żel i postanowiłam dać mu jeszcze jedną szansę. I jak na razie używam go do tej pory i teraz stwierdzam, że jest to fajny, intensywny nawilżacz! (może moja cera w ciąży zmieniła się, chociaż ja żadnej zmiany nie zauważyłam).

Opakowanie żelu to 30ml, gruba buteleczka z pompką, która ułatwia nam wydobycie żelu na dłoń. Konsystencja żelu jest dość lejąca a zapach kosmetyku jest taki jakby żel stworzony był dla mężczyzn - mi to troszkę przeszkadza, jednak zapach ten po krótkim czasie ulatnia się.


Kiedy wyciągnęłam ten żel z szuflady, na początku stosowałam go tylko na noc, gdyż pamiętałam, że nie byłam z niego początkowo zadowolona gdy stosowałam go na dzień. Potem, jednak stwierdziłam, że wypróbuję go też rano, pod makijaż. Okazało się, że tym razem temu żelowi nie mam nic do zarzucenia. 
W przypadku mojej tłustawej cery, stosuję jedną pompkę kosmetyku. Żel dobrze się rozprowadza na buzi, szybko się wchłania. Na buzi zostaje minimalnie lepka warstwa, jednak nie jest to większy problem. Skóra jest miękka, delikatna w dotyku i cały dzień dobrze nawilżona. Podkład na tym żelu nie roluje się, makijaż trzyma się cały dzień, a moja buzia w chwilę nie robi się po tym żelu tłusta.  

Obecnie jestem bardzo zadowolona z tego kosmetyku i na pewno zużyję go do końca, już nie wrzucę go do szuflady :) Nie wiem dlaczego początkowo mi on nie przypadł go gustu i odstawiłam go, jednak na obecną chwilę produkt spełnia swe zadanie i obietnice producenta - czyli doskonale nawilża - w 100%.

http://wizaz.pl/kosmetyki/produkt.php?produkt=29242

POLECAM!
MOJA OCENA: 9/10


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Pielęgnacja ciała w ciąży

Kochani,
właśnie zaczynam 37 tydzień ciąży i dopiero teraz postanowiłam napisać posta na temat pielęgnacji ciała w okresie ciąży, gdyż właściwie całą ciążę mam już praktycznie za sobą i spokojnie mogę Wam napisać jakich kosmetyków w ciąży powinnyśmy używać i na jakie części ciała powinnyśmy zwracać szczególną uwagę.

Każda z nas wie, że podczas ciąży nasze ciało się zmienia i to niestety raczej nie na naszą korzyść i nie tak jak byśmy sobie tego życzyły - zaokrąglenia, przesuszenie skóry, rozstępy...! Zadajemy sobie pytanie "jak temu zapobiec?". Ja też je sobie zadałam już na samym początku ciąży i dlatego od razu zabrałam się za solidną pielęgnację swojego ciała, tak by potem nie być rozczarowaną. 
Szybko jednak przekonałam się, że jeżeli i tak ma coś się z naszą skórą stać, bo takie mamy uwarunkowania genetyczne i dane skłonności, to nawet jak byśmy cały czas moczyły się w olejkach, lały na siebie litry balsamów to i tak będziemy miały np. suchą skórę czy rozstępy. W moim przypadku tak właśnie było... :(



Gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży już w pierwszym miesiącu zaczęłam stosować balsam na rozstępy z firmy Bielenda (link do posta http://arkanaurody.blogspot.com/2012/09/sexy-mama.html).
Jednak niestety miałam wrażenie, że nie jest wystarczająco nawilżający i natłuszczający. Ot zwykły balsam. Zużyłam go i ponownie nie kupiłam. 

Długo szukałam w necie informacji o skutecznych produktach pielęgnacyjnych dla kobiet w ciąży, aż w końcu postawiłam na amerykańską firmę Palmer's dostępną wyłącznie w aptekach:


Jako, że na początku ciąży moje piersi z rozmiaru B w miesiąc powiększyły się do rozmiaru D (uwierzcie, że to było okropne uczucie! Takiego bólu piersi nigdy przedtem nie doświadczyłam), gdy tylko poczułam, że się powiększają i dojrzałam na nich miniaturowe rozstępy, pognałam szybko do apteki i od razu kupiłam skoncentrowany krem na rozstępy od Palmer'sa (cena ok 35zł/125g) (link do posta http://arkanaurody.blogspot.com/2012/10/palmers-dermokosmetyki-dla-kobiet-w.html). 
Niestety mimo, że smarowałam sobie nim piersi regularnie, rano i wieczorem a balsam rewelacyjnie natłuszczał skórę, to nie uchroniło mnie to przed pojawieniem się na piersiach brzydkich, bordowych rozstępów :( Krem zużyłam do końca, okazał się bardzo wydajny bo miałam go na prawdę długo, ok. 4 miesięcy
W tym samym czasie swój mały brzuch smarowałam olejkiem do masażu z Alterry (papaja i migdał) (cena ok. 13zł/100ml). Czytałam, że olej z migdałów jest rewelacyjny, ale niestety w żadnej aptece go nie znalazłam więc kupiłam właśnie olejek z Alterry, który dobrze natłuszczał skórę

Potem, w około 5tym miesiącu ciąży te dwa kosmyki pokończyły się. Oprócz rozstępów na piersiach, nie miałam ich w innym miejscu. Stwierdziłam, że teraz kupię sobie pielęgnacyjny balsam przeciw rozstępom Palmers'a (cena ok 32zł/250ml), który miał dobrze natłuszcać skórę a na dodatek wybielić już istniejące rozstępy, w co raczej mało wierzyłam:


Balsam miał bardzo gęstą konsystencję, przepiękny kakaowo-czekoladowy zapach i był koloru białego. Na początku smarowałam nim i piersi i brzuch, ale po jakimś czasie stwierdziłam, że jest on za "delikatny" jeżeli chodzi o nawilżenie i natłuszczenie skóry brzucha, bo balsam szybko się wchłaniał i po jakimś czasie od wsmarowania go w brzuch nie czułam, że czymś się wysmarowałam. Niby to dobrze, ale mogło to doprowadzić do tego, że na brzuchu zaczną pojawiać się rozstępy, bo miałam za mało natłuszczoną skórę. 
Za to na piersi ten balsam okazał się idealny - bardzo dobrze natłuszczał skórę. Jak posmarowałam się nim rano to jeszcze wieczorem było czuć, że moje piersi są lepkie od balsamu. Stosowałam go codziennie, rano i wieczorem i już w ok. 8 miesiącu ciąży zauważyłam, że moje rozstępy na piersiach są coraz bledsze! Niedawno balsam ten skończył mi się i teraz kupiłam inny, ale o nim później.

Kiedy stwierdziłam, że balsam jest za słaby na skórę brzucha, poszłam do apteki by farmaceutki doradziły mi co mam stosować na mój coraz to większy brzuszek. 
Oczywiście Panie w aptece polecały mi przeróżne olejki za pokaźne sumki! W końcu w internecie przeczytałam, że najlepszym nawilżaczem i natłuszczaczem będzie zwykła oliwka dla dzieci. Poszłam więc do Rossmanna i kupiłam oliwkę w żelu J&J (cena ok. 10zł/200ml):


Oliwka ma bardzo gęstą konsystencję i ładnie pachnie. Bardzo dobrze natłuszczała skórę brzucha i ciągle czułam, że mam ją tłustą. Oliwkę stosowałam 2 razy dziennie. Niestety oliwka "brudziła" i ubrania i piżamę. Ale dzięki niej nie czułam ciągłego swędzenia skóry. 

Potem, jakiś miesiąc temu, mimo że cały czas smarowałam się oliwką coraz częściej brzuch zaczynał mnie mocno swędzieć. Postanowiłam, że jednak kupię te olejkowe specyfiki, które tak polecały mi farmaceutki, bo w końcu oprócz tego, że miały w sobie natłuszczasz, posiadały też różne witaminy, elastynę, itd. Znów postawiłam na firmę Palmer's i kupiłam kojącą oliwkę dla kobiet w ciąży (cena ok. 35zł/150ml):

Oliwka ta umieszczona jest w buteleczce z pompką, co ułatwia nam jej aplikację, bo produkt jest bardzo lejący, a tak wystarczy spryskać brzuch oliwką a potem ją wsmarować. Oliwka, zresztą jak wszystkie produkty dla kobiet w ciąży od firmy Palmer's ślicznie pachnie, bardzo dobrze nawilża i natłuszcza skórę brzucha. Jestem w 9 miesiącu ciąży i odpukać, rozstępów na brzuchu nie mam.
Oliwkę tę stosuję od miesiąca i mogę powiedzieć, że rzeczywiście koi swędzącą skórę. Jest też wydajna - po miesiącu stosowania jej rano i wieczorem a czasami nawet częściej kiedy czuję, że brzuch zaczyna mnie mocno swędzieć, zużyłam jej połowę. Także do końca ciąży raczej mi starczy.

Kiedy balsam przeciw rozstępom, którym smarowałam biust mi się skończył, postanowiłam kupić inny produkt ale również z Palmers'a. Stwierdziłam, że raczej nic złego z moim biustem stać się już nie może, więc mój wybór padł na nawilżający balsam do ciała (cena ok. 27zł/400ml):


Balsam, podobnie jak jego kolega, ma bardzo gęstą konsystencję, jest koloru żółtego i ku mojemu rozczarowaniu nie pachnie tak ładnie jak inne produkty Palmers'a, które używałam. Też pachnie kakaowo-czekoladowo ale tak jakoś intensywnie, sztucznie. Ale przymykam na to oko, bo balsam dobrze nawilża i natłuszcza skórę biustu. Jest go aż 400ml, więc na pewno starczy mi na dłłłuuuuuggoooo... i jeszcze po ciąży będę się nim smarować. 

I tak oto w ciąży wygląda moja pielęgnacja biustu i brzucha. Ale niestety okres ciąży to nie tylko skupienie się na tych 2ch częściach ciała. 

U mnie od ok. 1,5 m-ca zmorą są rozstępy po zewnętrznej stronie ud, której nie poświęcałam praktycznie żadnej uwagi i niestety teraz mam tego konsekwencje w postaci sporej ilości bordowych pręg po obu stronach.

Jak zwykle w necie znalazłam informację, że na istniejące już rozstępy dobre są kremy z masą perłową i tak oto kupiłam krem Evolet firmy L'biotica o którym jest osobny post (http://arkanaurody.blogspot.com/2013/03/lbiotica-evolet-krem-na-rozstepy-i.html).

Krem ten stosuję już regularnie od 1,5 miesiąca, tydzień temu otworzyłam 2gi słoiczek kremu i stwierdzam, że żadnej różnicy w kolorze rozstępów nie ma, a mam nawet wrażenie, że w przeciągu tego czasu pojawiły się nowe pręgi :( Czytałam w internecie, że efekt widoczny jest po ok. 3 miesiącach stosowania kremu. Zobaczymy jak to będzie. Jeżeli okaże się, że krem nic nie pomógł, to kupię specjalistyczny olejek na rozstępy, który w niejednej aptece został mi już polecony - BioOil.  
Firma Palmer's też ma w swojej ofercie specjalne serum na rozstępy w postaci olejku. Pożyjemy, zobaczymy...

Ostatnim produktem, który używam jest kasztanowy żel do nóg od firmy Ziaja (cena ok 9zł/100ml). Z racji tego, że od ok. 3-4 tygodni zaczęły puchnąć mi palce u rąk, moje stopy wyglądają jak u Hobbita, a kostek praktycznie nie widać, postanowiłam smarować je właśnie tym żelem, który jest dla osób które mają skłonności do obrzęku nóg:


Żel ma fajną, gość gęstą konsystencję, ładnie pachnie, w miarę szybko się wchłania a gdy się wchłonie czuć efekt chłodzenia. Czuć też że skóra jest gładka i dobrze nawilżona. ALE UWAGA! Nie używajcie tego żelu tuż po goleniu nóg! Ja się zapomniałam i pewnego dnia, od razu po ogoleniu nóg wsmarowałam w łydki ten żel, piekło niesamowicie przez jakiś czas.
Ale czy żel rzeczywiście działa przeciwobrzękowo? Może w minimalnym stopniu.
Ja używam tego żelu nieregularnie, czasem rano, czasem wieczorem. Ogólnie żel nie jest zły, ale wydaje mi się trochę za słaby na okres ciąży, zresztą fakt, to nie jest typowy kosmetyk na czas ciąży i nikt mi nie obiecywał, że ten żel zniweluje mi moje obrzęki, które są wynikiem ciąży. Zaczęłam go stosować bo po prostu został mi z poprzedniego lata.

I tak oto wygląda moja cała pielęgnacja w ciąży. 
Pamiętajcie, że w ciąży nasza skóra staje się bardziej sucha, bardziej wrażliwa i niestety skłonna do rozstępów, więc warto zacząć o nią dbać już na wczesnym etapie ciąży i pamiętać o smarowaniu się specjalistycznymi preparatami w takich miejscach jak piersi, brzuch, boczki, lędźwie no i zewnętrzne i wewnętrzne strony ud!
 
Jednak każda z nas jest inna i czasami to, że będziemy się smarować specyfikami od stóp do głów nie uchroni nas przed niechcianymi rozstępami, tak jak to w moim przypadku było. 
Ale warto jest o siebie dbać bo pamiętajcie, że ciąża to nie choroba, i mimo że czasami jesteśmy zmęczone, nic nam się nie chce, nie zatracajmy się w tym i nie chodźmy po domu jak czupiradła, bo po pierwsze mąż/partner na pewno nie chce codziennie widzieć swojej kobiety niezadbanej, rozmemłanej, w porozciąganych dresach, a po drugie również gdy same będziemy patrzeć w lustro na zadbaną, uczesaną i pomalowaną kobietę, to będzie nam lepiej i łatwiej znosić ten piękny, ale bądź co bądź trudny i pod koniec dość ciążki okres w naszym życiu. 




czwartek, 11 kwietnia 2013

Lovely Crystal Strenght - supertrwałe lakiery o wysokim połysku (nr 301, 305 i 401)

Kochani,
z racji tego, że firma Lovely wycofuje ze sprzedaży lakiery z serii Crystal Strenght (nad czym osobiście ubolewam), postanowiłam je dla Was zrecenzować, byście mogły jeszcze zakupić te genialne lakiery. Ja w swojej kolekcji posiadam 3 kolorki - nr. 301, 305 i 401:


Na kupno lakieru z tej właśnie serii namówiła mnie ponad 2 lata temu koleżanka. Właśnie kolorem numer 305 (śliczny żarówiasty róż) miała pomalowane swoje pazurki i wtedy już wiedziałam, że ja też muszę go mieć! Na drugi dzień poleciałam do Rossmanna i go sobie kupiłam :) I tak ten kolor jest ze mną już od dłuższego czasu. 
Niedawno, kiedy Wibo i Lovely ogłosiło likwidację 3 serii lakierów, w tym właśnie Crystal Stranght, szybko poszłam do Rossmanna i zaopatrzyłam się jeszcze w 2 inne kolorki.

Lakiery znajdują się w mocnej, owalnej i sporej bo 12 ml buteleczce. Zakrętka jest czarna ale zakończona jest słodkim "diamencikiem", który cieszy oko.  Pędzelek lakieru jest jak dla mnie idealny! Jest takiej grubości, że wystarczą 3 pociągnięcia po paznokciu by ten był cały pokryty lakierem:

Konsystencja lakierów jest w sam raz - nie jest topornie gęsta ani zbyt lejąca. I mimo, że kolor 305 mam już ponad 2 lata to lakier jest taki sam jak w dniu kupienia go. 

We wszystkich trzech przypadkach, wystarczy jedna warstwa by dobrze pokryć paznokcie - nie ma prześwitów. Lakier dobrze się rozprowadza i nie tworzy smug.
Jego trwałość jest również bardzo dobra bo lakier bez żadnych problemów utrzymuje się na paznokciach nawet do 7 dni i nawet po tak długim czasie, lakier minimalnie starty jest jedynie na końcówkach. A mam wrażenie, że wytrzymał by jeszcze dłużej na pazurkach, gdybym go z nich nie zmyła. Czyli rzeczywiście jest "supertrwały"
No i tak jak zapewnia producent jest to lakier o wysokim połysku - nie potrzebujemy już dodatkowego nabłyszczacza. 
Malusieńkim minusem w tych lakierach jest to, że on po jakimś czasie stania na półce rozwarstwia się, ale wystarczy nim jedynie potrząsnąć i lakier wraca do pierwotnej postaci. Mimo tego to rozwarstwianie się, na wpływa ni jak na jakość lakierów. 

Ja tymi lakierami jestem zachwycona i bardzo, ale to bardzo żałuję, że firma wycofuje go ze sprzedaży. 
Jeżeli stojąc przy szafie Lovely zastanawiałyście się czy kupić lakier z tej serii to mówię Wam - wróćcie i je kupujcie, tym bardziej, że ubywa ich na półkach i kosztują coś ok. 4zł za sztukę!

Oto jak lakiery prezentują się na pazurkach:





absolutnie POLECAM!
MOJA OCENA: 10/10



środa, 10 kwietnia 2013

Bell Perfect Cover - maskujący korektor w płynie

Jak już jakiś czas temu obiecałam Wam recenzję korektora firmy Bell, który kupiłam w Biedronce, tak teraz spełniam swą obietnicę.
Korektor kupiłam bo był tani (6,99) więc stwierdziłam, że jeżeli jest taka cena, to warto go wypróbować, a nóż okaże się godnym uwagi kosmetykiem. 
Korektor ten, jak większość kosmetyków firmy Bell dostępnych w Biedronce, zapakowany był w taki sposób, że wkładając go do koszyka miałam pewność, że nikt przedtem go nie otwierał. 
Do wyboru były 2 odcienie korektora, ja dla siebie wybrałam numer 01, mimo że w sklepie wydawał mi się bardzo jasny.


Ja tego typu kosmetyki używam jedynie do maskowania cieni pod oczami, ewentualnie na zaczerwienione skrzydełka nosa (na niechciane wypryski używam korektora Garnier PureAction). Jak do tej pory moim ulubieńcem był korektor firmy Maybelline (http://arkanaurody.blogspot.com/2013/01/maybelline-purecover-mineral-mineralny.html), kupując korektor Bell myślałam, że będzie to tańszy odpowiednik korektora Maybelline.

Korektor ma poręczne, plastikowe opakowanie ze standardową pacynką, którą dobrze nakłada się kosmetyk na twarz:


Jak już pisałam wcześniej, ja wybrałam kolor 01, który w świetle dziennym rzeczywiście okazał się kolorkiem bardzo jasnym, ale niestety ten kosmetyk ma jedną sporą wadę - po ok. 10 sekundach od nałożenia go na skórę, korektor mocno ciemnieje i z ładnego koloru jasnego robi się pomarańczowy :(


Konsystencja korektora jest w sam raz - nie za gęsta i nie za rzadka. Korektor w miarę dobrze kryje moje lekkie cienie pod oczami, ale mam wrażenie, że jeżeli ktoś ma na prawdę problem z zasinieniem okolic oczu, lub jeżeli ktoś chciałby sobie zatuszować tym korektorem mocne, czerwone wykwity, to kosmetyk ten na pewno nie poradziłby sobie z tym.
Tak dla pokazania - oto moja brązowa blizna na ręce z którą korektor ten sobie nie poradził:


A tak oto korektor radzi sobie z moimi cieniami pod oczami. Jak wyraźnie widać na zdjęciach korektor zmienia swój kolor.
Z jeden strony wklepałam korektor palcami a z drugiej aplikatorem od firmy EcoTools (http://arkanaurody.blogspot.com/2013/03/ecotools-aplikator-do-podkadu-i.html):





Niby korektor ten nie jest zły, bo dobrze się go aplikuje, w miarę dobrze kryje delikatne cienie pod oczami i nie zbiera się w zmarszczkach, jednak problemem w przypadku tego korektora jest fakt, że zmienia kolor. Niby producent zapewnia nas, że korektor "idealnie dopasowuje się do koloru skóry", ale ja nie mam skóry pomarańczowej więc chyba nie o to chodziło producentowi :/
Zużyję ten korektor do końca, jednak na pewno nie kupię go więcej, a moim ulubieńcem nadal pozostaje korektor z Maybelline.

raczej NIE POLECAM
MOJA OCENA: 5/10